Odkąd kilkanaście lat temu pierwszy raz pojechaliśmy do Lizbony marzyliśmy, żeby tu jeszcze wrócić. Marzyliśmy też, żeby zrobić tu sesję narzeczeńską lub ślubną. Dokładnie rok temu Asia i Paweł pobrali się, a my mieliśmy ogromną przyjemność, że mogliśmy uwiecznić dla nich Ten Dzień*. Wtedy wiedzieliśmy już, że obydwoje są idealni na plener w Portugalii. Intuicja nas nie myliła.
Miejsce, które nas wszystkich oczarowało to Cabo da Roca, skalisty przylądek nad Oceanem Atlantyckim, najdalej na zachód wysunięty punkt lądu stałego Europy. W tym miejscu poczuliśmy siłę i piękno żywiołów. Fale z impetem uderzały o skały, a później – na plaży – także o nas. Wiatr szalał we wszystkich kierunkach i żadna fryzura nie miała szans. Spacer w dół na plażę Praia da Ursa (Plaża Niedźwiedzia) zajął nam dłuższą chwilę, jednak każdy krok był wart zachodu. Dotarliśmy do jednej z najpiękniejszych plaż na jakiej byliśmy. Chcieliśmy krzyczeć do Słońca, żeby zachodziło wolniej! Chcieliśmy prosić Czas, żeby się zatrzymał! Było przecudnie i nieco zwariowanie, bo fale nie zostawiły na Asi i Pawle suchej nitki. Fryzura już całkowicie zmieniła wygląd, makijaż na szczęście przetrwał i chwilę później przebierali się w ślubne stroje, w szaleńczym tempie, żeby zdążyć przed zachodem Słońca (te zdjęcia w następnym poście).
W samej Lizbonie spędziliśmy kilka dni. Fotografowaliśmy po wschodzie słońca, po południu oraz po zmierzchu. To miasto ma nieodparty urok i zachwyca o każdej porze. Można się w nim po prostu zakochać, a nawet uzależnić – podobnie jak od przepysznych budyniowych babeczek ‚pastéis de nata’.
Sami zobaczcie!